Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogłam wątpić o tém. Miałże-by nie być posłusznym wezwaniu obowiązku i nie oddać sił swoich sprawie, która stanowi główną treść jego życia? Wiedziałam więc, że odjedzie, ale wiedziałam także, iż nie uczyni tego bez zapytania mię: czy chcę, abyśmy pożegnali się na zawsze. Pytanie to szło naprzeciw mnie, z każdą godziną, z każdą minutą było mi bliższém, głosem nieubłaganéj konieczności wołało do mnie: wybieraj!
Wybrałam. Przybycia Adama oczekiwałam z powziętém już postanowieniem niezłomném. Jak, kiedy, powstało we mnie postanowienie to — tajemnica to już moja, któréj opowiedziéć nie zdołałabym nikomu, tak jak opowiedziéć niepodobna czarnych godzin bezsennych nocy, w których serce i głowę człowieka opasuje tragiczna plecionka marzeń szalonych, nieprzytomnéj rozpaczy i jasnych jak dzień, głębokich jak zagadka życia, rozmyślań.
Byłam pewną, że lada chwila zobaczę Adama. Czekałam na niego i myślą przebierałam dnie najbliższéj przeszłości tak, jak pobożny przebiera paciorki różańca, nad każdą z nich zatrzymując się z modlitwą i westchnieniem. Duch mój rozmodlonym był téż do wszystkich wiar i miłości, które jak dobre i silne Anioły strzegły dotąd mego życia — a modlitwy te moje pełne były westchnień.
U stóp góry powoli i z cichym szumem płynęła błękitna rzeka, na przeciwnym jéj brzegu pięły się