Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak widzę — rzekłam — do zajęć twych, Maryo, przybyło tłómaczenie obcych pisarzy?
— Nie; — odpowiedziała — nie mam dość czasu, aby pracom takim oddawać się na seryo. Czytaliśmy tylko wczoraj książkę tę z panem Adamem i ten jéj ustęp przetłómaczyliśmy wspólnemi siłami.
Wzięła mnie za rękę i, siadając na kanapie wygodnie, jak do długiéj i poufnéj pogadanki, zaczęła:
— Z listów twoich, Klemensiu, wyczytałam, że dziwne dziwy wyroiły się o mnie w twojéj szalonéj trochę główce. Otóż widzisz, jestem żywa, zdrowa i wesoła, weselsza może nawet, niż byłam kiedykolwiek. Z panem Adamem widujemy się parę razy na tydzień, czasem nawet częściéj, i jesteśmy z sobą w bardzo serdecznéj i ścisłéj przyjaźni.
— Nie wyobrazisz sobie — ciągnęła po chwili milczenia, — jak drogim mi jest ten stosunek, jak korzystnemi dla nas obojga są te krótkie godziny, które przepędzamy razem. Pisałaś do mnie, że czas, który kiedyś spędzałam z tobą we wzajemnéj zamianie myśli, a niekiedy i dziwacznych trochę rojeń fantazyi, czynił zadość jednéj z wewnętrznych potrzeb moich; zapytywałaś mię, czy nie czuję w sobie jakiéjś siły drzemiącéj i niewyzyskiwanéj. A więc tak. Nie umiem i nie chcę być nieszczerą. W zwykłem otoczeniu mojém znajduję wszystko, czego mi trzeba dla wypełnienia serca i czasu; ale wymagania umysłu mego może poniekąd i nie były dostatecznie zadowolonemi.