Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz Aleksander, szklankę po wypitem piwie ze stukiem na stole stawiając, zawołał:
— Świętą prawdę babunia powiedziała, jak Boga kocham! W tem cała rzecz, ażeby biedni ludzie sami sobą nie poniewierali! Ani to wstyd, ani nawet nieszczęście żadne biednym być, trzeba tylko i sobie, i ludziom pokazać, że biedny człowiek to jednak człowiek, który rady sobie dać umie i jak niepotrzebna pokrzywa na tym świecie nie wyrasta. Że się tam trochę głodu lub chłodu, lub zbytecznej fatygi doświadczy, — głupstwo! Ale swojemi tylko dwiema rę koma[1] w lesie tego życia drogę sobie wyrąbać, — to radość! A biednym będąc, pokazać sobie i ludziom, że się coś umie i znaczy, i robi, — wielka do tego ochota bierze! Takie jest moje zdanie, jak Boga kocham! Głowy w górę, ręce do roboty i śmiało ludziom w oczy patrzeć! Prawda Stasiu?
— Prawda, jak Boga kocham, prawda! Ty Olesiu zawsze masz racyę! — z zapałem potwierdził Stanisław.
A Szyszkowa, znowu uspokojona i nawet zadowolona, mówić zaczęła:
— Masz racyę, Olesiu, Jezus, Marya, masz racyę! My, z nieboszczykiem moim mężem, nigdy bogaci nie byliśmy. Ja z niebogatego domu pochodziłam, i on także. Za młodu, doświadczaliśmy nieraz i ciężkiej biedy, potem lepiej trochę było, ale zawsze, Jezus, Marya, nie opływaliśmy w zbytkach. On pracował ciężko całemi dniami, często i nocami, a za to pensyę niewielką brał, ledwie było o czem z dziećmi przeżyć. Ale uczciwy był człowiek, jak łza czysty, samego siebie szanował i ludzie go szanowali...

Umilkła na chwilę, z rękoma skrzyżowanemi

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rękoma.