Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że kiełbaski już smażą się, barszczyk zgotowany, słowem, jeżeli tylko państwo głodni, obiadek zaraz podać można.
Jadwiga, której Aleksander futro zdejmować i kapelusz do szuflady chować pomagał, wesoło jej oznajmiła, że widziała w kościele syna jej, Ignasia, że modlił się pilnie z książki i odświętnie był wystrojony.
Wtedy malutkie, pożółkłe wargi Ambrożowej otwarły się w szerokim uśmiechu, ukazującym dziąsła, prawie zupełnie zębów pozbawione. Radośnie klasnęła rękoma:
— Że też panieneczka na tego durnia oczkami swemi patrzała! Niech panieneczce za to Pan Bóg wynagrodzi — i za to, że panieneczka mnie dziś do siebie zawołała! Chi! chi! chi! Smutnieńkie święta miałabym ja, gdybym u siebie siedziała. Ani zjeść co ludzkiego, ani z kim poweselić się! A tak, chi, chi, chi! zbytku sobie, na cześć i chwałę nowonarodzonego Dzieciątka użyję, i na wesoleńkich, kochanieńkich panów popatrzę, i jeszcze grosiczek zarobię! Niech panieneczce za to Pan Jezus, na narodzenie swoje, miluńkiego i ślicznieńkiego mężulka ześle!
Gadając tak, chichocząc i ponownie rękę Jadwigi całując, Ambrożowa dziwnie głupowato i pokornie wyglądała; niemniej, Jadwiga przy ostatnich jej słowach, znowu tak samo, jak przy błogosławieństwie ślepej staruszki, od skraju włosów do brzegu czarnego stanika, w rumieńcu stanęła; Aleksander zaś, nie rumienił się tym razem, tylko wąsa podkręcając, filuternie jakoś z boku na nią patrzał. Ale co było daleko dziwniejszem od uśmiechu, który roziskrzał siwe oczy młodego Ginejki, to, że Szyszkowa uśmie-