Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzesłach usiadło w ten sposób, że Jadwiga znajdowała się pomiędzy dwoma rześkimi i przystojnymi chłopcami, z których jeden za rękę ją trzymał i często w twarz jej spoglądał. Jakby przez uszanowanie dla tej skamieniałej postaci w kawowej sukni i białym czepku przy stole siedzącej zcicha pomiędzy sobą szeptali:
— Pamiętasz, Jadziu, jakeście parę razy do nas na święta na wieś przyjeżdżali? Maleńki był nasz domek. Na pięćdziesięciu morgach gruntu pałacu mieć nie mogliśmy. Ale jak nam wesoło było! Ty byłaś jeszcze małą dziewczynką...
— A ileż wy jesteście odemnie starsi?
— Ja dwadzieścia pięć lat skończyłem, a Oleś odemnie o półtora roku starszy...
— Więc tylko o rok od Olesia młodszą jestem...
— Wtedy miałaś może lat trzynaście... Obadwaj ojcowie nasi żyli...
— I rady sobie z nami dać nie mogli, takie swawole wyprawialiśmy zawsze, ile razy zebraliśmy się do kupy.
— I ty, Jadziu, byłaś swawolną! Pamiętasz, cośmy w te święta, u nas na wsi, dokazywali?...
— A pamiętasz, ileśmy to umieli piosnek różnych... Czy potrafiłabyś jeszcze choć jedną zaśpiewać?
— Potrafiłabym. Pamiętam wszystkie, choć już od niepamiętnych czasów nie śpiewałam. Ale często, kiedy w nocy sama jedna przy robocie siedzę, na pamięć mi one przychodzą, a wtedy powtarzam je w myśli i o was wspominam..
— Wspominałaś czasem o nas? — patrząc jej w oczy, zapytał Aleksander.