Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Michał ręką machnął.
— Co to pomoże? jeden zobaczy, a drugi na odpuście w ścisku, i nie zobaczy. Kto był ze złą wolą dla ciebie i z zawiścią, ten tak i pozostanie. Zmarnujesz się w dokuczaniu ludzkiém, a jeszcze kiedykolwiek znów cię tak skrzywdzą, jak ot dziś... Niech Pan Bóg broni...
Ręką sobie mocno twarz całą przetarł, a potém nad głową włosy rozrzucać zaczął.
— Chyba zabrać się, chatę i gospodarstwo rzucić i w świat iść... — zamruczał.
— Chatę i gospodarstwo rzucić! — krzyknęła Pietrusia.
— To cóż! cóż to ważnego? — odpowiedział.
Jednak, oczyma, które wilgocią zaszły, dokoła izby wodził. Miłą mu była ta chata jego, ciepła, dostatnia, wystrojona we wszystko, co do niéj przez tyle czasu, jak ptak do gniazda przynosił! Miłym téż był ten poojcowski ziemi kawał, na którym po długiéj żołnierskiéj tułaczce, z radością w duszy osiadł! Po długiéj chwili milczenia, szyję żony objął i zaczął:
— Żeby mnie tutaj źle było żyć, poszła-by ty za mną gdzieindziéj?
— A jakże! — krzyknęła Pietrusia.
— No, to kiedy tobie tutaj źle, ja z tobą pójdę gdzieindziéj. Ziemię w arendę oddam, tak jak wtedy, kiedy do wojska szedłem; a z rzemiosłem mojém