Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie przyzywał; ale ono, bosą stopkę coraz wyżej ku piersiom podnosząc, już, już do wybuchnięcia płaczem blade usta wykrzywiać zaczęło, gdy na ławie leżący i na łokciu wsparty człowiek powtórzył:
— Chadzi, cukru dam...
W mgnieniu oka bosa stopka ze ściskających ją z całej siły rączyn wypadła i wraz z drugą swą towarzyszką ku ziemi opuszczać się zaczęła.
Zarazem po izbie, szarem światłem napełnionej, ni to dzwonienie monotonne i srebrne, ni to gruchanie synogarlicy, rozległy się dźwięki:
— Ciuk-lu! Ciuk-lu! Ciuk-lu!
Paweł wstał z ławy i ku czerwonej szafce szedł, a za nim po glinianej podłodze bose, dziecięce stopki tętniały prędko, prędko... Gdy z kawałkiem cukru w palcach odwrócił się od szafki, u samych stóp jego stało malutkie, czerwone stworzonko, ze wzniesionemi ku niemu czarnemi oczyma i cienkiemi, chudemi ramiony.
Na całą izbę dzwonił cienki głosik:
— Daj... daj... daj!...
Czerwona sukienka dziecięca, czarnemi centkami usiana, przywiodła mu na pamięć owad malutki, śliczny, nieszkodliwy, kołyszący się w lecie na zielonych trawach.
Pochylił się, dziecko, które już cukier cmokało, w ramiona wziął.
— Oj, ty, Boża krówko malenieczka! — zaszeptał — Boskie stworzenie, niczemu nie winne.
Na kolanach je trzymając, u okna na ławie usiadł. Teraz już z drugiej strony chaty kędyś za Niemnem słońce wschodziło i w siną szarość świtu rzucało smugi bladoróżowej i złotej światłości.
Na podwórzu Koźluków, przez okno Pawła z za przezroczystego płotu widzialnem, od zamkniętych jeszcze drzwi chaty ku śmietnisku, a stamtąd ku wrotom, węsząc coś, czegoś szukając, biegł żółty Kurta.
Dziecko, w jednej ręce spory kawał chleba, a w drugiej cukier trzymając, przez małe szyby chciwym wzrokiem ruchy psa ścigało, aż zaszczebiotało:
— Ciu-cia! Ciu-cia!
— Ciucia... sobaczka! — odpowiedział Paweł.
Dźwiękiem jego głosu zdziwione, czy zaciekawione, dziecko