Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stefek! pójdź-no, kotku! Rzuć robotę, już późno! chodź, brata powitaj!
Ale i bez wołania, tylko na widok osób, wchodzących z ogrodu na łąkę, jeden z kosarzy rzucił na ziemię kosę i szerokiemi krokami ku nim zmierzał. Tak jak ojciec wysoki i silnie zbudowany, jednak znacznie szczuplejszy, silny brunet, z cerą śniadą i ciemnemi oczyma pod brwią kruczą, równie jak u ojca ognistemi. Stefan Darnowski stanął przed bratem stryjecznym, ale ręki ku niemu nie wyciągnął.
— Przepraszam — rzekł — nie mogę podać ręki... od kilku godzin jest już w ogniu...
— Roboty! cha, cha, cha! co tu robić, w ogniu roboty — zaśmiał się stary; no, jak toaletę zrobisz, to go ucałujesz i uściśniesz... co tu robić! teraz, chodź z nami do domu...
— Jeszcze nie mogę, ojcze, za kwadrans przyjdę, razem z nimi...
Na kosarzy wskazał. Wydawał się trochę ponurym; po pierwszem spojrzeniu na Romana, krótkiem i bystrem, wzrok spuścił ku ziemi. Czoło jego, pięknie zarysowane, śniade i gładkie, połyskiwało od potu, który miejscami występował na nie w postaci kropel bujnych. Roman doświadczył uczuć zadziwienia i zawo-