Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gardy nawet niegodny. Teraz także, całą osobę jego okrywał wyraz obojętności doskonałej, nawet znudzenia, od którego skurczyły się usta i pożółkła nieco różowość okrągłych policzków, a w oczach błękitnych, szklisto w dal zapatrzonych, malowało się coś jakby niezadowolenie, lub uczucie doświadczonego zawodu, marzenie, czy marzycielstwo, nadaremnie po przestrzeni ścigające mary nieuchwytne. Nie spostrzegł ojca, bo szklistemi oczyma kędyś daleko patrzał; nie zobaczył też Darwida i baron, czegoś pilnie w portmonetce szukający, aż wyjął z niej dziesięciorublowy papierek i rzucił tragarzom, którzy umieścili byli w wagonie pakunki i kwiaty śpiewaczki. Przytem rzucił przez zęby:
— Nie mam drobnych!
Maryan, nie budząc się z zamyślenia, jakby machinalnie wymówił:
— To dziwne!
— Co? — zapytał baron.
— To, że wszystko na świecie jest tak drobnem, drobnem...
— Oprócz apetytu mego, który w tej chwili jest kolosalny! — zawołał baron.
— No i tych sum bajońskich, które Maryan wydawać musi! — pomyślał Alojzy Darwid, idąc ku swej karecie.