Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spływać zaczynał na dziedziniec Lipówki i gaj lipowy czarnym pasem przerzynał palącą się na zachodzie zorzę. Klemensowa, z oczyma wlepionemi w gaj i w zorzę, przemówiła:
— Oj! Tulek, Tulek! jakże to będzie? Pojedziesz, weźmiesz i pojedziesz, a słońce będzie wschodzić i zachodzić, gaik szumieć, żytko dojrzewać i śnieżek padać — bez ciebie!
On, siedząc na ławce gankowej, milczał. W zamian, na polach dalekich, w gęstniejącym zmroku, trąbka pastusza grała; tony proste i monotonne, czyste, leciały polem, jak płacz przestrzeni.
— Od czego jedziesz, wiesz; do czego — jeden Bóg wie. Co porzucasz? — ot, piękności Boskie. Z czem powrócisz? — może z błotem ludzkiem.
Krowa ryknęła w oborze, spóźniona robotnica zanuciła gdzieś w głębi ogrodu. Zorza gasła; natomiast z nad dachu wypływał sierp księżyca, cienki i srebrny.
Klemensowa szeptała:
— Biedny ty! biedny ty!
Ogromnie daleki był od mniemania, że jest biednym, jednak w sercu mu coś bolało po wiosce rodzinnej, po Malwinie i pomyślał: możeby zostać?!