Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie strzedz jej będę i na nijakie pogwałcenie jej — tak mi Panie Boże Święty dopomóż! — nie pozwolę. A teraz, gdym już wszystko, co trzeba było, przeczytał i wypowiedział, całej kompanii pięknie kłaniam i żegnam, gdyż chmury nadciągają i wóz do zwożenia snopków zaprzężony na mnie oczekuje. Zdrowi wszyscy ostawajcie!... Bolko! Bolko!
Daremnie na syna wołał, bo i śladu go już tu nie pozostało, więc nieco rozgniewany mruknął: »Młodość głupość!« — i w sionce na czuprynę ogromną czapkę z daszkiem osadziwszy, domostwo opuścił. Gdy wychodził, ludzie z uszanowaniem rozstępowali się, drogę przed nim czyniąc, a potem wszyscy, bratanków nieboszczykowych i ich familii nie wyłączając, stali chwilę jako słupy, czy jako głąby, w oniemieniu i nieruchomości, do nijakiego poruszenia lub słowa niezdolni. Wszyscy od razu przeniknęli się przekonaniem, że pan Cyryak nie w ciemię bity rzecz tę cale jak należało wykonał, i że przytem, gdy Nawróciciel, człek jak łza czysty, a jak żelazo w postanowieniach swoich twardy, na straży jej stać poprzysiągł, to klamka już zapadła, to już amen, to i Święty Boże nie pomoże, a nadzieja wszelka z woza spadła i przepadła.
Ta ostateczność i nieodwołalność nie przeszkadzały cale krwi burzyć się, oczom gorzkiemi