Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

farbierza trza im najrychlej oddać. U mnie Marteczka biedna sama tylko ostała i jeszcze chłopak ich, Stefuś, w kuchence cicho sobie leży a kaszle...
— Jużeś i tego przybrała sobie? — zapytał pan Cyryak.
— A no, kiedy chorzeje wciąż, a u mnie cieplej mu i wygoda większa.
Potem znowu zapraszać poczęła:
— Chodźcie! bądźcie łaskawi! Herbaty na takie święto zgotuję i serek wyborny wczoraj zrobiłam...
— Dziw to wielki, że tego serka jeszcze ci wilkowie i dudkowie nie pożarli — mruknął pan Cyryak.
— Cicho dziaduńko! Nie oskarżajcie i nie wymawiajcie, jeno chodźcie!
Przed gośćmi do świetlicy swej wbiegając, wołała:
— Marteczka! Martuś! Smętno ci było samej jednej? Obacz: gości przywiodłam!
Z bokówki wyszła dziewczyna młodziuteńka, bo może 17 lat jeszcze w zupełności nie mająca, z włosami, jako u Naści były, blado złotymi i chudą twarzą, wśród której oczy, jak dwa sine płomyki, w zapadlinach głębokich płonęły. Prawdą też było, co mówiła Józefa, że na policzkach jej przeświecających się, jak alabaster, »gorączka okrągłe pieczęcie rumieńców