Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie dłonią przetarła, jakby ze snu przykrego obudzić się pragnąc.
Wtedy Józefa, nie głośno i bez gniewu, przecież z czołem, jakby przez pług w brózdy zoranem, rzekła:
— Imię Pana Jezusa wspominasz, a czy przykazania Jego pełnisz?
Wlepione w nią oczy Anastazyi poczęły zaniepokajać się i mglić wilgocią. Głowę nizko pochyliła i jęła swoją ładną, perkalową sukienkę końcami palców skubać. Zaniepokoił się też pan Cyryak; krzaczyste jego brwi i wąsy poruszać się zaczęły. Józefa zaś nie patrząc cale na nich, jakby do samej siebie mówiła:
— Dziw mię zdejmuje, kiedy widzę, jak człowiek, pomiędzy ludźmi żyjący, w największych męczarniach cielesnych albo dusznych zginąć może, tak zupełnie, jakby żył pomiędzy zwierzętami, lub na pustyni. Może ktoś z głodu cielesnego albo dusznego umrzeć, a nikt nie przyjdzie zapytać, co go boli, i powstrzymać od upadnięcia w otchłań. Twardość serca w tem jest, ale więcej jeszcze myślenia każdego o sobie samym, albo też zawziętości w urazach...
Tu gestem zdziwienia blade ręce rozłożyła i dodała:
— A wszakoż wszyscy nazywają się chrześcijanami i usty naukę Pana Jezusa wyznają!