Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary pod krzakami siwych wąsów nieco szydersko się uśmiechnął.
— Na świecie — rzekł — różne psombraty są, a i w okolicy naszej ich nie brakuje!
Anastazya u kolan dziadka na ziemi przysiadła.
— Dziaduńku, Józefa za młodu bardzo piękną być musiała?
— Była piękną — odpowiedział stary.
— I edukowaną, bogatą?...
— Edukowaną była, jak każde dziecko pańskie, a bogatą to nie tak już niezmiernie, aby aż miliony miała, ale jedynaczka u ojca, majątku cale znacznego była dziedziczką.
— No i co jej na drodze stanęło?
Pan Cyryak milczał chwilę, a potem niechętnie trochę rzekł:
— Kochanie.
Anastazya, ręką twarz podpierając, dumała chwilę.
— To prawda — rzekła z cicha: — w kochaniu zawsze szczęście się mieści, podczas i sroga niedola...
— Kochanie bywa różne, — zaczął dziadek — szczęście, abo nieszczęście przynoszące, niewinne abo grzeszne...
Anastazya, z oczyma ku twarzy jego podniesionemi, z żywością przerwała: