Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A bo nie wiem i nijak dowiedzieć się nie mogę... czy... czy on mię miłuje...
O to więc tylko szło: czy miłuje? Tylko. Więcej o nic. O, duchy lotne, duchy czyste, wyobraźnią i tęsknotą po drogach w mgliste oddale biegnące, wśród ołtarzy jako śnieg białych błądzące, jakże podstępne a mocne więcierze zastawia na was ulepiona w kształt piękny materya!
Może i miłował; gdyż z cmentarza wracając, na ścieżce pośród łąki rozminęłam się z idącym ku cmentarzowi p. Apolinarym. Nie podobna było przypuszczać, aby doświadczał on chęci odwiedzania umarłych, musiał więc domyślać się, że kogoś z żyjących tam znajdzie. Z daleka już zobaczyłam ognik jego papierosa i poznałam go po zgrabnym chodzie. Sylwetka jego zarysowała się na tle zmroku w liniach zgrabnych i kształtnych. Gdy rozmijając się ze mną, oddawał mi grzeczny ukłon, ręka jego, podnosząc się do czapki, błysnęła białością, jakiej we wsi tej żadna inna ręka nie miała najpewniej.
— Pani nawiedzała umarłych, — odezwał się przystając — a i ja również nawiedzić ich idę...
— Pan Apolinary nie lęka się wśród ciemności na cmentarzu się znaleźć?