Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A towarzystwa innych ludzi nie lubisz?
Schmurzyła się więcej jeszcze, pręga zmarszczki na białem czole stała się wyraźniejszą.
— Nie lubię! — rzekła. — Wesołości ich zwłaszcza, hałasów i krzyków nie lubię.
Dość długo milczałyśmy obie, poczem łagodnie rzekłam:
— A Pan Jezus zabronił ludzi nie lubić.
Nizko pochyliła głowę.
— Ja to wiem — szepnęła i grzechu boję się... Ale serca zmusić nie mogę... Mnie tylko z dziaduniem czasem z panią, a najwięcej już samej jednej, miło i dobrze być może... Ja wiem, że tak nie trza, że Pan Jezus wszystkich miłować rozkazał, i to taka męka jest w grzechu czuć się, a za nic poprawy osiągnąć nad sobą nie módz...
Nizko pochyliła głowę i, obu rękoma włosów sobie na twarz nagarnąwszy, całą ją w nich ukryła. Po kilku minutach dopiero, twarzy nie odkrywając, mówiła znowu, ale tak cicho, że ledwie dosłyszeć ją mogłam:
— Osobliwie dni niektóre przychodzą na mnie takie, że milczącość mi najmilsza, i w głuche lasy szłabym, w puste pola, byle tylko sama jedna ostać, i byle mię nikt żadnym głosem, ani nawet pójrzeniem nie tykał... Wtenczas, jak tylko oczy zamknę, to widzę przed sobą drogi,