Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z drzewa! Zabrzęczała szklana muzyczka staroświeckiej tabakierki, wygrywającej poloneza! Och! tak, tak! Już wiem! Pamiętam! To ona... to było tam!
W dzień jesienny, chmurny, błotny, nudny, w pokoju, za którego ścianami przewlekała się po świecie szarzyzna leniwa i mętna, otoczyły, ogarnęły, objęły mnie wokół pola szerokie, pola kwieciste, kłosiste, pola ukochane, bukietami brzóz i sosen na pagórkach usypane, w drogi i ścieżki, jak w białe wstążki ustrojone, pod sklepieniem turkusowem i wielkiem okiem słońca rozciągnięte nakształt kobierca złotego, wyhaftowanego we wzory i kolory kwieciste, kłosiste. Wśród spłowiałości powszechnej, uderzyła mię w oczy pstra fala domostw, sadów, ubiorów ludzkich, podwórzy liliowych i białych, od rozkwitłych stokroci i ślazów. W cichości martwej, usłyszałam gwary, toczące w sobie mowę praojców naszych, piękną, choć teraz już dziwną, krótką i dobitną, obrazową. Bezbrzeżne morze nudy zaległ i okrył tłum postaci, z pośród którego wystąpiła i wyosobniła się — ona, ta dziewczyna prosta — i nie prosta — którą pan, nie znając, odgadł, nie widząc, narysował. Przedziwne jasnowidzenie artysty, któremu nie stawią zapór ani powierzchnie ciał, ani rozłogi przestrzeni! Tak, to jest ona, z rysami swymi