Strona:PL Edward Abramowski-Pisma T.1 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu nakazaniju. Abramowskij wyraził sogłasije wozwratitsja na izłożiennych usłowiach.
Primiety jego: rosta 1 m. 67 s., chudoszczawyj, wołosy i browi swietłorusyie, głaza gołubyje, lico prodołgowatoie, czistoie, nos i rot umierennyie, podborodok krugłyj, boroda ryżiewataja, wołosy wsiegdaw bezporjadkie, pochodka porywistaja, goworit protjażno i memnogo zaikaietsja, osobych primiet nie imieiet.
Na marginesie: Obyskat’ i otobraw licznyie dokumienty, wydat prochodnoie swidietielstwo dlja sliedowanija w gor. Warszawu, w rasporjażeniie Nacz. miestn. Gub. Żandarm. Upr. uwiedomiw o cziem Diepart. Policii. Fotogr. kart. razosłat’.
4. Notatki własne Abramowskiego, zawierające obserwacje, dokonywane nad sobą podczas trwania gorączki. Jak zaznaczyliśmy w tekście maja one dla tej epoki wartość autobiograficzną (18. X 1914).
Gorączka (38.5—39). Przedmioty otaczające zaczynają robić się mgliste, o konturach zmiennych — to zwiększają się, to zmniejszają się. Przestrzeń także zmienia się. Zwykle robi się większa, perspektywa dalsza, ściany rozsuwają się. Żeby odnaleźć przestrzeń normalną i przedmioty zwykle, trzeba zamknąć oczy na parę minut, po otworzeniu widzi się przez chwilę dawny porządek. Przedmioty nie są martwe, mają swoje życie i wyrazy, mają twarze swoje, bardzo charakterystyczne, twarz kanapy, fotela szczególnie: małe rzeczy nie mają takich wyrazistych twarzy. Między nimi jest jakaś wymiana myśli, jak gdyby opowiadały sobie o czemś. Czasem śmieją się — śmiech nie słyszy się, ale się widzi. Najczęściej śmieje się fotel. Śmiech jest nieprzyjemny, urągający, w nocy straszny. Między mną a rzeczami jest jakiś związek głęboki, tak jakbym odczuwał w nich swoją własną istotę. W chwili największego rozgorączkowania jest zupełny panteizm sui generis. „Ja“ wypełniam cały pokój, nie ograniczam się do ciała swego, jestem wszędzie, we wszystkich rzeczach, nawet najmniejszych; palę się w lampce, rozpościeram się w ścianach, ulatniam się w kółkach dymu, jestem kwiatami, wodą, zegarkiem, wszystkiem. W nocy, kiedy zasypiam, a raczej kiedy drzemię, ten związek staje się niemal organiczny — przedmioty z którymi stykam się, poduszka, kołdra, łóżko, stają się jakby częścią mego ciała — każda zmiana w położeniu tych rzeczy odczuwa się jako zmiana wewnętrzna, cenestezyjna, szuka się ulgi w nowem umieszczeniu poduszki np., albo przeciwnie z niej pochodzi cierpienie. Na tem tle powstają zmory snu. Zmora jest wtedy gdy w jakiejś rzeczy, prawdziwej lub urojonej, jestem ja uwięziony, a jednocześnie ja drugi mogę obserwować tego uwięzionego, starać się mu pomóc; przytem sen jest wtedy tak płytki, że jednocześnie z tem widzę rzeczywiste otoczenie, a jeżeli nie widzę to zdaję sobie zeń sprawę, jestem świadomy rzeczywistości. Świat inny, świat snu prawdziwego nie istnieje wtedy. Możnaby powiedzieć tylko, że do świata jawy wtargnęła jakaś cząstka świata snu, nie psując tamtego, często przykra, boląca, natarczywa, od której uwolnić się nie można, z którą trzeba walczyć ciągle, a ta walka sprawia to, że i świat jawy nie jest zwykły, normalny, że jest jakby poszarpany na kawałki, a kawałki te trzeba ciągle zestawiać i porządkować, bo inaczej, czuje się, że wszystko rozpadnie się w gruzy i będzie jakaś ostateczna katastrofa.
Kiedy czytam książkę, bywa, że oczy zamykają się ze znużenia, chociaż nie zasypiam, i przed zamkniętemi oczyma pokazuje się inna książka, którą zaczynam czytać. Czytam ją tak wyraźnie, że w chwili ocknięcia się i otworzenia oczu pamiętam jeszcze zdania, które tam widziałem i szukam tych zdań w książce rzeczywistej, naturalnie bez rezultatu, i nawet dziwię się, że ich znaleźć nie mogę. Zdania te (z których żadnego dotąd nie mogłem zapamiętać) nie mają nigdy żadnego związku z książką czytaną i nigdy nie mogłem znaleźć ich źródła. Wiem tylko, że są bardzo wyraźne jako druk i bardzo jasno widziane, przy zamkniętych oczach, na odległości tej samej co druk prawdziwej książki.