Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba ograniczyć się, uczynić jakąś ofiarę, nieprawdaż? Czyś gotów to zrobić? Dobrze! Ja będę mówiła z mamą, a ty mi przytakuj tylko i na twój honor przyrzeknij sobie, że wszystko co powiem — uczynisz!
Powiedziawszy to wzięła mnie za rękę i poszliśmy do mamy, która szyła coś, pogrążona w myślach. Siadłem na sofie z jednej strony przy mamie, Sylvia siadła z drugiej i zaraz zaczęła:
— Mamo! Ja chcę z mamą pomówić o czymś. Oboje chcemy z mamą pomówić.
Mama spojrzała zdziwiona, a Sylvia:
— Ojciec nie ma pieniędzy. Prawda?
— Co ty mówisz? — rzekła mama zaczerwieniwszy się lekko. — To nieprawda! Skądże ty to wiesz? Kto ci to powiedział?
— Już ja wiem! — odrzekła rezolutnie Sylvia. — Więc niech tylko mama posłucha! Myśmy także powinni uczynić jakąś ofiarę z siebie. Chcemy bardzo! Mama mi obiecała kupić wachlarz w końcu maja, a Henryk też miał dostać szkatułkę z farbami. Ale teraz my nic nie chcemy! Nie chcemy, żeby rodzice wydawali pieniądze. I tak będziemy kontenci. Jeszcze bardziej. Wie mama?
Matka nasza chciała coś mówić, ale Sylvia rzekła.
— Nie, mamo! Tak musi być. Tak będzie. I póki tata nie będzie miał pieniędzy, nie chcemy ani owoców, ani żadnych dobrych rzeczy, nic. Wystarczy nam zupa na obiad, a na śniadanie i na kolację będziemy tylko chleb jedli. Tym sposobem wyda się mniej na życie; bo teraz to się za dużo wydaje, a my przyrzekamy mamie, że będziemy tak samo kontenci i jeszcze bardziej! Nieprawdaż, Henryku!
Kiwnąłem głową z zapałem.
— Zawsze jednako będziemy kontenci — powtórzyła Sylvia zasłaniając mamie usta ręką. — A jeśli