Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Florencja, Neapol, Bolonia, Palermo...
A co który przeszedł, to mu cały teatr oklaski walił, aż grzmiało. Po tej paradzie przed panem syndykiem pobiegli wszyscy do stolika po leżące na nim świadectwa; nauczyciel zaczął odczytywać z listy imiona szkół, klas, oraz nazwiska nagrodzonych, którzy zaczęli wstępować na scenę równym, wolnym krokiem.
Zaledwie wstąpili pierwsi, kiedy za sceną odezwała się cicha muzyka samych skrzypiec. Przez cały czas rozdawania nagród trwała ich słodka, jednostajna pieśń, zupełnie jakby szmer wielu łagodnych głosów; głosów matek, nauczycieli i nauczycielek cieszących się razem z nagrodzonymi chłopcami.
A chłopcy, wywoływani z listy, zbliżali się jeden po drugim do siedzących panów, którzy im podawali nagrody głaszcząc ich głowy i mile przemawiając do nich. A pokazał się który maluśki, to zaraz ci najmniejsi w galeriach i w parterze klaskali w ręce; niemało też osób klaskało tym, którzy byli biednie odziani, albo mieli długie wijące się w puklach po ramionach włosy, albo ubrania w narodowych barwach.
A te wstępniaki! Wgramolilo się to na scenę, stanęło i nie wiedziało co ze sobą zrobić i gdzie się obrócić. To cały teatr pękał od śmiechu! Aż jeden, może na łokieć wysoki, z wielką różową kokardą na plecach ledwo się wdrapawszy na schodki zaplątał się w dywan i bęc, leży! Skoczył pan prefekt, podniósł go, postawił na nogi, a wszyscy się śmieją i klaszczą, że taki bohater po nagrodę idzie...
Któryś tam znowu przyciskając nagrodę obu rękami pośliznął się przy zejściu na schodach i spadł.
Panie krzyknęły, ale nic mu się nie stało, i choć parę kozłów wywrócił, nagrody nie puścił!