Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I prawda! Przez cały czas nauki słychać jej głos w klasie; pamiętam to dobrze, z czasów kiedym do niej chodził. Mówi ciągle, mówi głośno, żeby uwagę chłopców utrzymać, a nie usiądzie ani na minutę. Wiedziałem też z góry, że do nas przyjdzie, bo nigdy nie zapomina o swoich uczniach, całymi latami pamięta ich imiona, a przyjdą miesięczne egzaminy, to biegnie pytać dyrektora jakie mieli stopnie; nieraz też czeka u wyjścia i każe sobie pokazywać zadania, żeby zobaczyć jakie zrobili postępy. Wielu też przychodzi do niej z gimnazjum jeszcze, choć już noszą długie spodnie i mają zegarki.
Dzisiaj właśnie wróciła okropnie zmęczona z galerii obrazów, gdzie zaprowadzała swoich uczniaków; bo i dawnych lat co czwartek prowadziła chopców do jakiegoś muzeum i tłumaczyła im tam różne rzeczy. Biedaczka! Schudła więcej jeszcze. Ale zawsze tak samo żywa, i zaraz w zapał wpada, gdy mówi o swojej szkole. Chciała koniecznie zobaczyć to łóżko, w którym widziała mnie ciężko chorego przed dwoma laty a teraz w nim mój młodszy brat sypia; patrzyła na nie przez chwilę i nie mogła mówić.
Chcieliśmy ją zatrzymać, ale spieszyła się odwiedzić małego ucznia swojej klasy, syna siodlarza, chorego na odrę; a jeszcze miała całą pakę zadań do poprawienia, robotę na cały wieczór i przed nocą jeszcze jedną lekcję arytmetyki u jakiejś kupcowej.
— No jakże, Henryku — rzekła na odchodnym — kochasz jeszcze swoją dawną nauczycielkę, teraz kiedy odrabiasz takie trudne zadania i piszesz takie długie wypracowania?
Uściskała mnie i już ze schodów zszedłszy zawołała jeszcze:
— Nie zapomnij o mnie, pamiętaj, Henryku!
O droga, droga nauczycielko, nigdy nie zapomnę