Strona:PL Edgar Allan Poe-Opowieści nadzwyczajne tom II 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A, gdy już je chłonął Ocean niezgłębiony, było jeno bladą, srebrnej barwy obręczą.
Nadaremnie wyczekiwaliśmy świtu dnia szóstego. Dzień ów dla mnie jeszcze nie nastał, — dla Szweda nie nastał nigdy. Byliśmy pogrzebani w ciemnościach tęgich, jak smoła, tak, że nie widzieliśmy przedmiotów, odległych o dwadzieścia kroków od okrętu. Spowijała nas noc wiekuista, nie łagodzona nawet fosforycznym pobrzaskiem morza, do którego przyzwyczailiśmy się pod zwrotnikiem. Postrzegliśmy też, że chociaż burza i nadal szaleje bez przerwy, wszakże nie znajdujemy żadnych śladów pluskających fal oraz t. z. baranków, które nam dotąd towarzyszyły w drodze.
Wokół nas nie było nic, prócz grozy, zgęszczonego mroku i czarnej pustyni płynnego hebanu. Strach zabobonny wnikał kropla po kropli do piersi starego Szweda, mój zaś duch pogrążył się w niemem zdrętwieniu.
Poniechaliśmy wszelkich dokoła okrętu zabiegów dla ich zbyteczności i, uczepieni z całych sił za odłamek przedniego masztu, z rozpaczą wodziliśmy oczyma po bezmiarach Oceanu.