Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty, niby koła ciężkiego wozu, zgarbiony, zgięty we dwoje, potykający się co krok, nie mogący utrzymać się na chwiejnych nogach. Często pozostawał przez całe popołudnie przykucnięty na końcu belki, wygrzewając się na słońcu. Zupełnie otępienie unieruchomiło go; spał, zdało się, z otwartemi oczami. Przechodnie nie kłaniali mu się, stał się już rzeczą nieledwie. Fajeczka nawet ciążyła mu, przestał też palić, nie mogąc utrzymać jej pomiędzy dziąsłami, a samo już napychanie jej i zapalanie było dla niego pracą zbyt wyczerpującą. Jedynem jego pragnieniem było móc nie ruszać się z miejsca, tak marzł, lodowaciał i trząsł się z zimna za każdem poruszeniem, pomimo jaskrawych promieni południowego słońca. Był to ostatni już, po zamarciu woli i władzy, etap upadku; ostateczne zezwierzęcenie, odczuwanie już jeno nędzy swojej i opuszczenia przez istotę, świadomą, że niegdyś żyła jak człowiek. Nie narzekał zresztą i nie żalił się, nawykły do swojej roli ochwaconej szkapy, na nic już nieprzydatnej i dobijanej z chwilą, kiedy bez pożytku dla ludzi zżera owies. Stary nie jest zdatny do niczego i tylko kosztuje pieniądze. On sam pragnął niegdyś śmierci swojego ojca, kiedy więc teraz jego dzieci zkolei pragną jego końca, nie dziwił się temu, ani się tem nie trapił. Tak być musi. Jest to w porządku rzeczy.
Jeżeli zdarzało się, że który z sąsiadów pytał go:
— No i cóż ojcze Fouanie, wleczecie się jeszcze?
— Ach — mamrotał — djablo długo trwa to zdychanie!... Napewno nie z braku dobrej woli.
I mówił prawdę. Ze zwykłym stoicyzmem chłopa godził się ze śmiercią, pragnął jej nawet z chwilą, kiedy pozbawiono go wszystkiego i czuł, że ziemia wyciąga już po niego swoje ramiona.
Jeszcze jedno czekało go strapienie. Juliś odsunął się od niego, zniechęcony do starego przez Lorkę, która, widząc brata w towarzystwie dziadka, zdawała się wpadać w zazdrość. Potrzebnie nudzi ich ten stary!