Strona:PL Dzwony (Michalina Domańska) 020.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mość. Siedzi skamieniała i posępna, płomienie czarnych oczu wbite ma w syna. Z tych oczu bije niemy krzyk — straszliwy. Gdyby zdołał się wyrwać z piersi zmartwiałej — to przeszyłby niebiosa. Lecz nie przerywa nic ciszy istnie grobowej. Czasem suchy trzask smolnej szczapy na kominie. Serafina wstaje od czasu do czasu ruchem sztywnym i drewnianym, zmienia okład na głowie syna, do ust mu przytyka kubek ziół, które stoją przy ogniu. I siada znowu, by przywrzeć do Staśka tem obłąkanem w grozie swej spojrzeniem, którem zdaje się na uwięzi trzymać — naprężeniem całej swej woli, ulatujące jego życie.
Tak przechodzą godziny, dnie, w niemem zmaganiu się z przeraźliwą mocą. Nie zagląda nikt: w każdej chacie niemal stanęło widmo nieszczęścia i każdy swojem pochłonięty. Był felczer, obejrzał ranę Staśkową — i machnął ręką. Tu nie pomoże już nikt... O którejś porze nieliczonych dni, Stasiek zerwał się nagle na posłaniu. Nieprzytomnemi oczami powiódł dokoła, rękoma chwycił rozrąbaną głowę i krzyknął nieludzkim straszliwym głosem. Przypadła do niego matka, lecz już walił się w tył z rzężeniem...
Gość trzymany na uwięzi grozą tych oczu matki — wkroczył do chaty, zwycięzki...


∗             ∗


Nad wsią zmartwiałą, zastygłą, zdławioną nowem brzemieniem, do ziemi przypadłą, przeleciało jakieś drgnienie. Zrazu dźwięk niewyraźny, który drżał długo w powietrzu... budząc echo — a potem