Strona:PL Dzwony (Michalina Domańska) 013.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odzywał się cicho, jakby mu sił brakło. A serca tłumu biły, rozkołysane jak dzwony, w przeczuciu nowego, straszliwego ciosu...
Skończyły się nieszpory. Nastała chwila śmiertelnej ciszy. Światła paliły się w ołtarzu jak złote ćwieki wbite w błękitnawy mrok, który zasnuwał kościół. Nikt nie myślał o ich gaszeniu. Wreszcie ksiądz ciężkim krokiem, wolno, jakby niechętnie, wchodzić począł na ambonę... Zamarły bijące serca, oczy i dusze tłumu zawisły na ustach księdza...
— Dziateczki, oto dziś po raz ostatni modlimy się w tym kościele...
Padły słowa nieubłagane jak los, miażdżące jak przeznaczenie... Reszta zginęła w burzy nagłej płaczu, od której zadrżały ściany świątyni, jak nie drżały nigdy od żadnych głosów ludzkich. Tłum cały szlochał, a była w tem tak przerażliwa groza, że słuchać tego stawało się niepodobieństwem. Ksiądz zszedł z ambony i znikł. Lud nie opuszczał kościoła. Płacz zbiorowy jak grom wstrząsał starymi ścianami z modrzewiu. Jakiś głos pojedyńczy wzniósł się ponad inne i zaintonował pieśń, przerywaną łkaniem: „Pod Twoją obronę...”
Wnet tłum podchwycił: „uciekamy się Święta Boża Rodzicielko...”
Popłynęła pieśń jak niewymowna skarga...
Wszedł zakrystjan, stary, ociężały i począł gasić świece długim swym kijem. Nikły złote gwiazdki jedna po drugiej, cień zaległ kościół i stopił kontury przedmiotów. Zmierzch zaciągnął szarą płachtą okna — wieczór szedł.
Zakrystjan zamknął zakrystję, zamknął drzwi boczne. Zgrzytały stare klucze w zardzewiałych zam-