Strona:PL Dzwony (Michalina Domańska) 010.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szym, kryjąc się z tym obrzędem jak ze zbrodnią. Za przykładem dzwonów i wieś skamieniała w milczeniu. Od lat piętnastu nie zadźwięczał tu nigdy ochoczy bębenek, nie zaniosły się skrzypki piosenką miłą, jak świergotanie ptasie. Nawet łany i pola milczały nie ożywione śpiewem dziewczęcym. A ludzkie twarze wyglądały jak wykute z tego szarego polnego kamienia, zaklęte w moc, twardość i milczenie.
Serafina dniami całemi wysiadywała przy okienku z prząśnicą. Była pierwszą prządką we wsi i zabierała bogatszym gospodyniom len do uprzędzenia. Gdy zmierzch zapadał, nie zapalała światła, przędła „na pamięć” szybko i wprawnie i wciąż spoglądała w okno. Zdala już matczyne oczy poznawały śród powracających z młocarni dworskiej chłopaków — Staśka jedynaka. On jeden miał tę wysmukłość młodego świerczka i te ruchy śmiałe, sprawne, gibkie, tak różne od niezdarnych niedźwiedziowatych poruszeń towarzyszy. Gdy wchodził, szara smutna izba rozjaśniała się blaskiem jego młodości. Na nim jednym tłocząca atmosfera nie wyrzeźbiła dotąd znamiennych rysów. Głowę nosił do góry, a siwe oczy pod brwiami czarnemi patrzyły śmiało i bystro jak u młodego jastrzębia, chociaż śmiać się i radośnie błysnąć nie umiały. Była w nim rodzinna zawzięta moc, taka co przetrwać umie — lecz był zarazem i ogień jakiś tajony, który płomieniem buchnąć potrafi. Matce patrzącej na niego, chwilami serce zamierało w piersiach: takusieńki był jak i ojciec jego — „prowodyr...” Chroń go Boże! chroń jego młodą głowę!... Lęk straszliwy lodowatemi palcami ściskał jej serce... Ach, pamiętała... zgłoskami krwawemi jak