Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVI.

Taki był straszny starego Swityna
List... ja w nim groźbę jęczącą słyszałem,
I opór ducha, który się zaczyna
Od jęku tylko... a staje się ciałem.
Więc jak skrzydlata skoczyłem gadzina       125
Z całą wściekłością! z całym ducha szałem!
Choćby królestwo całe przyszło ruszyć!
Wszystko!... a złamać harfiarza — lub skruszyć!


XVII.

Stary był... pomnę.. Zorjan się nazywał. —
Gdy go palono, cichszy od owieczki,       130
Na lirze sobie czasami podgrywał.
I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki.
Ani klątw rzucał — ani wydobywał
Głosu wielkiego z maleńkiéj lireczki:
Głaskał ją tylko (wyjaśniwszy lice),       135
Niby zlęknioną, białą gołębicę.


XVIII.

Zdawał się mówić i twarzą i ręką,
Jakby nad brzegiem szemrzącego zdroja:
„Nie bój się liro! bo śmierć nie jest męką!
Ani się lękaj cielesnego zdroja!...       140
Nie bój się moja maleńka lirenko,
Nie bój się siostro! nie bój córko moja! —
A na toż by to nasza mądrość była,
Gdyby przed śmiercią skonać nie uczyła?


XIX.

Przyjmowano cię po domach i chatach,       145
Pókiś ty ze mną była wędrownicą.
Bądźże dziś wdzięczna — a nie płacz przy katach,
Bo się ucieszą i ton twój pochwycą.
Czekaj — wstaniemy oboje po latach,
Gdy błysną łuki z tęcz nad okolicą!...       150
Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają
Harfiarzy, co jak Anioły śpiewają!