Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ażeby naród opuścić? —
Pan Bóg ci może odpuścić        375
Jeśli to się w głodzie stało,
Jeśli twoje biedne ciało
Zaczęło się trząść na kości...
Pan Bóg jest pełny litości
Jeśliś głodny był — przebaczy...        380
Lecz Panie! o ta stodoła
Tego mi nie wytłómaczy,
Przez jakiego ty Anioła
Ducha — byłeś ogłodzony?...
Powiedz? czy upior czerwony,        385
Jakie rodowe widziadło
Odpycha od ciebie jadło?
Straszy cię? jeść nie pozwala?
Albo krwią okrzepłą kala
Ten chléb który bierzesz w usta? —        390
Mówisz o nędzy? — Ta pusta
Stodoła, ta szopa żyda,
Panie, pałacem się wyda
Jeśli ją który z twych wnuków
Ujrzy wygnańca oczyma.        395
Patrzaj co tutaj jest bruków
Z jedwabi... gdzie okiem trącę
Dywan na powietrzu trzyma
Srebrne gwiazdy i miesiące,
Kwiaty, takie winogrady,        400
Że dają oczom pokusy.
Więc także blade turkusy
Patrzą niby na obrady
Z szabel brylantowych czoła,
Jakoby oczy aniołów.        405
Więc ten dom i od kościoła
Bogatszy — bo dół kościołów
Często z ludzkich trumien bywa —
A tu morze złota pływa
Po pas w téj żydowskiéj stajni.        410
Więc jeżeli wy przedajni? —
Czego nie daj Boże wielki —
Kto was kupi? gdzie są fanty?