Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z pod twojéj rysiowéj delji
Przy czytaniu ewangelji
Szabli dobyłaś na światy?
Ręko! badź blogosławiona! —
Lecz jeśli wy stare gnaty!        140
Wy spruchniałe dziś ramiona!
Wy drżące palców kosteczki!
Dla jakiéj prywatnéj sprzeczki
Dobyłyście z pochew miecza
Chłopską porabały chatę!        145
Jeśli ty ręko człowiecza,
W sygnetach a krwią ociekła,
Podpisywałaś utratę
Naszych pogranicznych grodów?
Jeśliś cały naród wlekła        150
Za włosy w trumnę narodów
I poiłaś go piołunem?
Ręko hańby idź do piekła!
Rzekł i kością jak piorunem
Uderzył z czarnéj ambony,        155
Pomiędzy lud przerażony
W sam środek szary motłochu,
W sam środek czerni szepczącéj
O téj kości latającéj,
O tym poruszonym prochu,        160
O tym niespokojnym grobie.
Aż xiądz znowu ręce obie
Zanurzywszy w trumny łonie,
Czerepem się na ambonie
I głową trupa oświecił.        165
Czerep pacierzom polecił
I czcił pogrzebową rzeczą;
To go malował w przyłbicy,
To w karbunkułach korony,
To w cierniach co kość kaleczą:        170
Aż ten czerep uśmiechniony
Wziąwszy prawie twarz człowieczą
Co się uśmiecha, nie sroży:
Jak drugi spowiednik Boży
Zaczął nauczać z ambony...        175