Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XX.

Poznawszy, w duchu rzekł: nie pójdę godzić,
Niechajże sobie trochę krwi utoczą,
To może nadto gorących ochłodzić,       155
Potém z rozwagą większą w ogień skoczą...
Tak mówiąc patrzał: jak chcąc sobie szkodzić
Na ścianach tęczę tworzyli uroczą.
Światłość ich obu owionęła krwawa;
W ogniu, na białym koniu migał Sawa.       160


XXI.

Spotkali się raz, złożyli nad głową,
I znów ich konie rozniosły szalone;
Za drugim razem, tnąc sztuką krzyżową,
Beniowski, zgrabnie skoczywszy na stronę
Dał szacht tak płytki koniowi nad głową,       165
Że mu z przyciętych uszu, dwie czerwone
Trysły fontanny; — jak rubin się żarzą —
W biegu, nadjechał na nie Sawa twarzą.


XXII.

Więc się na białym wydawał rumaku,
Mając zalane oczy krwi wytryskiem,       170
Jakby Delfina miał w złotym czapraku
Pod siodłem, który krew wyrzucał pyskiem.
Nie dając jednak najmniejszego znaku
Że był zmięszany tym ostrym dogryzkiem,
Obróciwszy się koniowi do grzbietu       175
Strząsł krew i z olster dobył pistoletu.


XXIII.

Straszny był wtenczas — We krwi co go broczy
Spokojną miał twarz i spokojnie mierzył
Do bohatera pieśni, między oczy: —
I gdyby krzemień był spadł i uderzył       180
W dekę... co skrami pryskając odskoczy —
Pewnieby więcéj mój bohatér nie żył.
Bo sam wyznawał że w szturmaku onym
Widział przybitą kulę czémś czerwoném.