Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVI.

Stoi więc w dębie moja mołodyca
Ze świécą — jasne dwa gołębie burczą;
Xiądz pieczętuje sygnetem szlachcica
Listy... Posłuszne się papiery kurczą
W kopertę; z lakiem ożeniona świéca —       125
Mówiąc Delilla stylem — styl tak sturczą
Poeci że dziś gwałtem trzeba z Francyi
Rozumu — jeszcze więcéj elegancyi.


XVII.

Ożeniona więc świéca z laską laku
Wydała tę łzę, która z tajemnicy       130
Nie da się nigdy odedrzéć bez znaku —
Zwłaszcza jeżeli Moskal, na granicy
Nie czyha na twój sekret o! Polaku,
Z pomocą drugiéj ożenionéj świécy,
I chmur z tajemnic twoich nie uchyla       135
Zdradziecką ręką nocy (styl Delilla).


XVIII.

Już więc Xiądz Marek (tu mnie nie dościgną
Ixy Warszawskie) kochanków zaślubił,
I nim oboje w małżeństwie ostygną
Przypieczętować chciał — już tak naczubił,       140
Już... już... Wtem szable mu po oczach migną!
Xiądz wstał — szczęk wielki był — pieczątkę zgubił,
Ujrzał na ścianach boju stereotyp,
Bowiem dąb w środku był jak dagerrotyp.


XIX.

Co się więc działo zewnątrz, to się w łonie       145
Suchego dębu odbiło tęczowie.
Był bój, naprzeciw siebie szły dwa konie,
A na koniach szli dwaj bohatérowie,
Nad głową niosąc podniesione bronie,
Szablice; każda jako sierp na głowie.       150
Teraz xiądz poznał, że ci wojownicy
Byli to, z Panem Sawą, Pan Maurycy.