Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LX.

Zwłaszcza, jeżeli jesteś demokratą
I o swą godność indywidualną
Dbasz wielce — Cobyś więc powiedział na to?
Gdybyś przez babę tak suchą! fatalną!       475
I — nie wiem pewnie — lecz może wąsatą
Sę—Symonistkę i nie idealną
Ale kościaną: był pozbawion woli
I tchu i czynił to co godność boli?       480


LXI.

Nie wiesz? — Więc sobie zamawiam twą łaskę
Na dal, na rzeczy ważniejszych sądzenie. —
Beniowski więc wpadł w szatańską zatrzaskę, —
Widzę w tym jego gwiazdę przeznaczenie!
I leciał jak wiatr, patrząc w bladą maskę       485
Którą słoneczne wkładają promienie
Na twarz xiężyca; w tym prędkim biegu
Świat mu się cały zdawał kłębem śniegu.


LXII.

Nagle — zwolniła kroku przewodniczka,
Roześmiała się, zeskoczyła z siodła.       490
Beniowski siedział na koniu jak świeczka,
Patrząc gdzie go ta wędrówka zawiodła.
Ujrzał, że chwastem zarosła uliczka,
Między skałami — co mogą za godła
Służyć dwóm sercom rozdartym na wieki —       495
Wiodła go prosto — prosto — do pasieki.


LXIII.

Pasiekę tę znał dobrze, i te skały,
I tę ścieżeczkę pełną rudéj glinki.
Tutaj pasterskie roił ideały —
Z których czytelnik może robić drwinki.        500
Starosta córce dał ten gaik mały
I od niéj nazwał miejsce — Anielinki.
A zaś ta wiedźma, na pozór straszliwa,
Była to niańka Panny, stara Diwa.