Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXIV.

Pełną łąk jasnych, gdzie kwitnie wilgotna       185
Konwalja, pełną sosen, kalin, jodeł;
Gdzie róża polna błyszczy się samotna,
Gdzie brzozy jasnych są kochanką źródeł —
A zaś przyczyna temu jest istotna,
Że na tych bagnach, gdzie potrzeba szczudeł,       190
Jam wtenczas bujał na młodości piórach
Jasny i chmurny — jako xiężyc w chmurach.


XXV.

O! Melancholjo! Nimfo! skąd ty rodem?
Czyś ty chorobą jest epidemiczną?
Skąd przyszłaś do nas? Co ci jest powodem       195
Że teraz nawet szlachtę okoliczną
Zarażasz? — Nimfo! za twoim przewodem
Ja sam wędrówkę już odbyłem śliczną!
I jestem dzisiaj — niech cię porwie trzysta! —
Nie Polak — ale istny Bayronista...       200


XXVI.

Trochę w tym wina jest mojéj młodości,
Trochę — tych grobów co się w Polszcze mnożą,
Trochę — téj ciągłéj w życiu samotności,
Trochę — tych duchów ognistych co trwożą
Palcami grobów pokazując kości,       205
Które się na dzień sądny znów ułożą,
I będą chodzić skrzypiąc, płacząc, jęcząc;
Aż wreszcie Pana Boga skruszą — dręcząc.


XXVII.

Prześliczna strofa! mógłbym zacząć od niéj
Nowy poemat, jak sąd ostateczny;       210
I przy Eumenid pokazać pochodni,
Jak jest grzech każdy dziwnie niebezpieczny;
Jak w jasném niebie daleko jest chłodniéj
Niż w piekle, kędy płonie ogień wieczny;
Lecz wolę dzieło to rzucić na późniéj,       215
Bo do porządku mnie wołają Woźni...