Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XII.

Mimo to jednak Aniela, jak róże
Co nad wysoki mur liściem wybiegną       90
Patrzéć na słońce — oczy miała duże,
Czarne. — Jak róże co się nad mur przegną,
I mimo czujne ogrodowe stróże,
Zerwaniu chłopiąt i dziewcząt ulegną,
A potém gorzki los tych niewiniątek       95
Więdnąć na włosach i sercach dziewczątek;


XIII.

Aniela — mimo ojcowskie czuwanie
Widywała się ze swoim Zbigniewem. —
Kronika milczy czy to widywanie
Odbywało się pod jaworu drzewem,       100
W godzinę kiedy słychać psów szczekanie,
Kiedy słowiki wywołują śpiewem
Xiężyc z pod ziemi; — lecz pozwól Asindziéj
Że się nie mogli widywać gdzie indziéj...


XIV.

Zwłaszcza o innéj porze... Ojciec srogi,       105
Do tego wielki oryginał, splennik;
Djabeł wié jakiéj wiary: w Rzymskie Bogi
Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik,
Chrystusa także krwią oblane nogi
Całował; zwał się Cessarzów plemiennik...       110
Słowem, była to dziwna meskolancya
Świętości, złota, folgi — jak monstrancya,


XV.

To porównanie pojąłbyś od razu
Gdybyś go widział w złocistym szlafroku,
Z łbem łysym, gdzie jak z Rembrandta obrazu       115
Odstrzeliwało słońce; kiedy w mroku
Adamaszkowych purpur, stał jak z głazu
Kłaniającym się ludziom na widoku;
I stał jak martwy, niczém się nie wzruszył,
Lecz widać było, że żył — bo się puszył.       120