Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po wieczerzy przybył zaraz posłaniec od J. O. xięcia, który dowiedziawszy się, żem przyjechał, kazał mi tegoż wieczora stawić się w klasztorze xięży Bernardynów. Zastałem J. O. xięcia w wielkiej tureckiéj oponie, w celi księdza gwardyana, przy kominie; albowiem chłód aprylowy i grube mury klasztorne, aurą zimową przesiękłe czyniły ogień potrzebą. Ujrzawszy mnie zawołał: „Witaj panie Michale!“
Uniżyłem się do kolan J. O. xięcia, a on, podniosłszy mnie z ziemi, ucałował w oba policzki i pytał o żonę i dzieci moje uprzejmie, a rozpytawszy się o wszystko, rzekł: „Panie kochanku“ (było to przysłowie, które po ojcu swoim J. O. xiąże odziedziczył i zapewne je w domu swoim zostawi do późnych wieków w puściźnie z mnogiemi dobrami, jakie posiadał) „panie kochanku, cóż myślisz o mojéj peregrynacyi?“ — „Jeszcze nie zaczęta, J. O. xiąże,“ odpowiedziałem, a ja się lękam, aby to wszystko nie było snem i wizyą, albowiem Jazon, kiedy się po złote runo wybierał, to nie miał tyle baranów, co J. O. xiąże, więc nie miał po co jeździć, a świętéj pamięci Godfryd z Bullionu...“ — „W moim domu robią bullion z niedźwiedzi,“ przerwał xiąże, a kto się go napije, to jak lew. Patrz, pan Armider, co tuczony bullionem z niedźwiedzi, czy nie straszny? Ja myślę, panie kochanku, pobić Turków, i wziąść Jerozolimę, abym tam wypędził żydów z Polski, — mój Josiel arendarz jedzie ze mną i wezmie dolinę Jozefa w arendę, i będzie płacił koszerne. — Że mój pradziad z królem Stefanem węgierskim nie poszedł na krucyatę, to też masz — wnuk jego biedny sierotka musi iść