Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cokolwiek duszy ulżyć płaczem zdrowym,
Na zakrwawionym grobie Chrystusowym;
Za moje martwe syny się pomodlić,
A tego przekląć co się ważył spodlić;
Za tych co zabił tyran i zabija       35
Zmówić na grobie trzy Ave Maria;
Na te mogiły gdzie leżą krwawemi
Jerozolimskiéj przynieść trochę ziemi,
I grobowiec ich cichy, nieszczęśliwy,
Posypać liściem srebrzystéj oliwy,       40
Która Chrystusa uroszona łzami
Wyrosła drzewem litości nad nami.
I cóż! przebiegłem błękitne żywioły,
Ot w tym żupanie, i z tą szablą rdzawą,
A jak turecki jaki święty, goły;       45
A śpiąc pod żaglem, albo gdzie pod ławą.
I patrz jak podróż staruszkowi służy!
Wróciłem sobie jak żóraw z podróży,
Wichry mi trochę podszarzały skrzydeł,
Mój kontusz teraz nie do malowideł;       50
Przez pas wychodzą moje chude kłęby,
Szabla na skałach wyszczerbiona w zęby,
Lecz chociaż sobie wygląda jak chrobra,
Byleby wojna, patrz! co? jeszcze dobra!
Jeszcze jak niebo ma łono błękitne —       55
A jak nią świsnę! jak po czaszkach zgrzytnę!
Dalibóg! nie dam grać po nosie sobie!
Bom to zaprzysiągł na Chrystusa grobie.


Ale do rzeczy Mości Dobrodzieju!
Tu mówią w karczmie i po domach plotą,       60
Żem się ja zapił aż na śmierć zgryzotą;
Że tracę nawet te trochę oleju
Którą ma z łaski Bożéj twór człowieczy,
I roję sobie niestworzone rzeczy.
Mówią że sztuką jakąś, może djablą,       65
Zaszedłem w piekle dzwonić moją szablą;
Że mi się trochę opaliła dusza,
Żem sobie nawet podsmalił kontusza;