Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale krew jego już dawno zepsuta;       935
Ciągła samotność, łzy, wzgarda, pokuta,
To nieraz także te trucizny duszy
Wyjdą na ciało, zwiędłe od katuszy,
I nieraz lice trupowi odmienią,
Połamią, poskrzą, zsinią, pozielenią:       940
Więc może i te splamienia Wacława,
Nie z gwałtu poszły, lecz z natury prawa,
Lepiéj tak wierzyć, niż oskarżać ludzi.
Niech się podstępna ciekawość nie trudzi;
Gdy ziemia z siebie rzecz przeklęta zrzuci,       945
Niechaj spokojność w tłum zmieszany wróci.
Lecz nie, ten zamek wre skargą i gwarem,
Domysły rosną z niepokojem, swarem,
Mówią że pani chciała ukryć winę,
Mówią że miała otrucia przyczynę —       950
Jaką? — nie można wierzyć w takie baśnie.
Miałażby otruć małżonka — a właśnie
Zadatek nowéj miłości i wiary
W jéj łonie — po cóż przy kołysce mary?


XXXV.

Po ukraińskich stepach syczą żmije,       955
Pogrzeb się czarny z pochodniami wije,
A za pogrzebem groźny wicher wyje.
Smutno, posępnie przez kurhany płynie
Pogrzeb możnego pana w Ukrainie.
Z każdéj mogiły, ognista kolumna       960
Wytryska w niebo, gdy nadchodzi trumna.
Już przeminęła, a jeszcze czerwono
Wszystkie kurhany w Ukrainie płoną,
I rozmawiają cicho o pogrzebie.
Gwar na tym stepie, a cisza na niebie.       965
W ziemi grobowéj głucha trupów wrzawa,
Bo między niemi stanął trup Wacława.


XXXVI.

Człowiek? czy widmo? — Jakiś duch z burzanu
Wyszedł na czoło ogniste kurhanu,