Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo i wieść o niéj chwyciłem łakomą
Myślą, lecz zimno — jak rzecz już wiadomą.
Coś we krwi miałem, coś w myśli ustrzęgło,       640
Co mi o śmierci téj piérwéj przysięgło.
To kiedy przyszli zwiastować mi smutni
Ludzie co chciwi męczyć, i okrutni
Lubią posępnych słów oglądać skutek:
Wzgardziłem dumnie pokazać im smutek;       645
Lecz pokazałem lice zimne, szczere,
Już podniesione nad zwyczajną sferę;
Już w téj krainie cichéj, wnetrznéj burzy,
Gdzie nawet czoła śmierć ojca nie chmurzy,
Ale przechodzi wszystko ziemskie, mija,       650
Jady nie trują i miecz nie zabija.
Pokazałem im tę niezmienność czoła,
Które zmroziło dotknięcie anioła.
Wytłómaczyli to ludzie inaczéj,
Ten marmur bolu — te ciszę rospaczy.       655


XXVI.

Ty wiesz że dumni nieszczęściem, nie mogą
Za innych śladem iść tą samą drogą.
A gdy się duma z nieszczęścia wylęgnie,
To i Bóg czoła takiego nie sięgnie,
To nawet wiara nie pochyli głowy:       660
A cóż dopiéro piorun, miecz, okowy,
A nawet ludzkie przekleństwo i wzgarda:
Tak była ciemna, taka była harda
Duma w tém sercu. Na co mnie przywiodła
Ty wiesz — lecz duszy nie sądź, bo nie podła.       665
Jam się nie rzucił jak koń do zawodu,
Ja sam stanąłem przeciwko narodu,
A gdym się oprzéć musiał w rzeczy ciągu,
To się na wielkim oparłem posągu.
I nie szukałbym był podpory wroga,       670
Gdybym większego znalazł w sercu — Boga.


XXVII.

Nie uniewinniam ja siebie o! xięże!
Jakie mnie gryzły tu w téj piersi węże,