Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
GRABIEC (budząc się.)

Przepraszam panowie.

BIESIADNICY.

Za co?

GRABIEC.

Przepraszam i bardzo się wstydzę
Że byłem zasnął.

(pije)

       245 Zamku pana zdrowie!

BIESIADNICY.

Zdrowie Kirkora!

GRABIEC.

Poczciwy! poczciwy!
Zamiast panować woli jeść maliny.
Każcie niech jaki leśnik, lub myśliwy,
Pójdzie do boru i malin przyniesie.

BALLADYNA.

Straszne zachcenie...

GRABIEC.

       250 W pod zamkowym lesie
Muszą być słodkie maliny i duże
I smakowite, skoro Kirkor woli
Dzban takich malin, niż meszty papuże,
I płaszcz królewski — Każ niech nam podstoli
       255 Malin dzban poda na pokosztowanie.

BALLADYNA.

Odwagi!... nic się gorszego nie stanie.
Słyszałam echa grobowych rozwalin,
Ujrzę czy więcéj prócz słów co wyrzucą
Wzruszone groby — Malin! dajcie malin!

(Pokazuje się cień biały Aliny z dzwonkiem malin na głowie.)

       260 Czułam cię dawno w powietrzu — a teraz
Widzę — Jak błyszczą oczy twoje? Biała!
Ja się nie lękam — widzisz — ale ty się
Nie zbliżaj do mnie...