Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tam turban kitą ozłocony świetną,
Tam śrebrna dziewic zasłona powiała;
Od łodzi fala różny połysk brała,
Barwiona złotem lub purpurą Tyru.
Cała ta przestrzeń była łąką kwietną,
Była doliną, szalem kaszemiru.
Łódź każda wiosłem drugą łódź prześciga,
Pod maszt fregaty gdzie ma skonać Ryga.
I tak jak chciwe sępy, albo kruki,
Gdy czują oddech śmierci, tak spłynęli
W bogatych łodziach, po morskiéj topieli
Z męczarni Greka różne brać nauki.
Wielu jest w tłumie co się śmiać nauczą,
Śmiech taki wrzkomo wielkość serca kłamie!
Wielu stąd wróci i miecze rozłamie,
Co jutro w królów miały tonąć łona.
Gdy tacy zemstę aniołom poruczą,
Nieliczny może z męczarni wyłamie
Prawdę — że skonać nietrudno — skona.


XII.

Wstąpił na pokład Ryga wśród janczarów,
Kiedy chciał mówić, słowa mu nie dali;
Więc tylko okiem raz rzucił po fali,
Spojrzał na mgłami osrebrzone góry.
A wtenczas ucichł dźwięk niesfornych gwarów,
W szmer się zamienił gasnący — ponury,
I była cisza… Z ciszy wybłąkana
Pieśń, między Turków urodzona tłumem,
Na kilka cichych głosów rozłamana,
Rośnie i z fali kołysze się szumem:
Rzuciła w tłumie grzmiące Rygi hasła,
Powstańcie, Grecy! ale Grek nie słyszy,
Powstańcie, Grecy! brzmiało — ale ciszéj —
Do broni — cicho — pieśń znikła — zagasła.
Pieśń serce Rygi przy skonaniu kruszy,
Lecz radość widna z twarzy i z postawy.
Jak gdyby przeczuł nieśmiertelność duszy…
Może czuł tylko nieśmiertelność sławy.