Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lina zerwana ujęciem niewczesném;
Mam jeszcze czucie... bo dziś mię rozczula,
I łzy mam w oku, gdy rozryje kula
Maszt, z którym długie przebiegałem drogi,
Wycięty z rosłej Epiru topoli,
Co mi rodzinne wspominał rozłogi:
Lecz gdy mrą majtki, wtenczas poniewoli
Na moich ustach błyszczy uśmiéch dziki,
Jak gdybym szydził, że niezręczni byli
Śmierci uniknąć — a ci ludzie żyli
Zemną, przez długie lata trosk, cierpienia,
Jak krwi tygrysy — druhy — niewolniki...
Ostatnia miłość, miłość przywyknienia,
Skamieniałego serca nie poruszy...
Ze złotem stawię człowieka na szale,
A potém złoto rzucam w morskie fale,
Jakby w tém była jaka wielkość duszy.“ —


IX.

Słucha dziewica, jéj rumieniec mgławy,
Zrazu rozkwitał i blasku nabywał...
Gdy zaczął mówić, to uśmiéch ciekawy
Twarz jéj oświecił — we łzy się rozpływał,
I znów powracał tak w odcieniach zmienny,
Że słów kochanka wydawał się echem:
A gdy ten uśmiech gasiła zgryzota,
Gdy obumiérał zadumaniem senny;
Podobną była do niewiasty Lota,
W chwili gdy tonie ostatnim uśmiechem
W nieodgadnioną boleść, w sen kamienny,
I jeszcze słucha w przeszłość odwrócona...
I tak posągów brała kształt nieżywy,
Tak opuściła bezwładnie ramiona,:
Że z ramion szata płynąca do ziemi,
Jakby w kamienne łamała się spływy.

I Lambro bladnął i usty drżącemi
Mówił: „O luba, wybacz, że te słowa
Za nadto czarną malowały duszę;