Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

III.
ZGON.
Nadeszła straszna godzina wyroku.
Znów wszedł do sali mściciel tajnych zbrodni,
       235 Wszedł pod filary i zatrzymał kroku...
Przy świetle blado tlejącéj pochodni,
Na dłoni rycerz oparty spoczywa,
Ofiara śmierci. — Znany płaszcz komtura
Z posępnym krzyżem na barkach mu spływa;
       240 Na hełmie znane kołyszą się pióra,
I dobrze znany krzyż na piersiach miga,
I dobrze znany miecz u jego boku.
Lecz czyliż męstwo tak prędko ostyga?
Hugo ów śmiały, mężny przed godziną,
       245 A teraz śmierci lęka się widoku?
Dla czegóż kryje lica w obie dłonie,
Czy łzy zasłania co po twarzy płyną?
Cichość ponura. — „Czyś gotów, Hugonie?
Biada ci! milczysz?” Błysnął zamach stali.
       250 Krzyżak się długo nad trupem nie bawił,
Sztylet mu w piersiach rozdartych zostawił,
Spojrzał i zwolna wyszedł z krwawéj sali.

Lecz przebóg! drzwi się otwarły zarazem,
Wszedł młody rycerz. To on! Hugo młody!
       255 Cały hartowném odziany żelazem,
Męstwem młodzieńcze płonęły jagody.
Wszedł, spojrzał bystro: „Blanko! Blanko droga!
Poco ten ubiór? te pióra? ta zbroja?
Czemu tak milczysz? Ach na miłość Boga
       260 Odpowiédz słowo! droga! luba moja
Odpowiédz słowo! przebóg twarz jak sina!
Jéj dłoń jak zimna! i szklisty blask oka!
I sztylet w piersiach! Więc biła godzina!
On był tu!...” Zamilkł tak boleść głęboka
       265 I żal tak ciężki jego serce ścisnął
Piersi pracują jak wzburzone fale;