Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pozwól, że strzegąc krzyżowego znaku
I polskiej wiary i Boga Rodzicy
Polak aż w kościół wjedzie na rumaku,        55
Z szablą dobytą na pół i w przyłbicy.

Ledwom to wyrzekł, ktoś wykrzyknął: »Roma!
Nie jesteś ty już Panią i królową,
Boś jest, jak szatan cielesny łakoma,
A niższa sercem od ludów i głową«.        60

Spojrzałem wtenczas, kto w powietrzu gada,
A oto obok jednego grobowca,
Na którym w locie jaskółka usiada,
Tak jest samotny, a biały jak owca,

Na ciemnej tych pól kampańskich zieleni,        65
Na którą słońce, gdy bije, to broczy,
I niby dawną, rzymską krwią rumieni
I niby w jakiś sen wtrąca proroczy,

Ujrzałem mary dwie, niby młodzieńca
Z dziewicą, cudnej i smukłej urody,        70
Braniem łącznego zatrudnionych wieńca,
Albo czerpaniem łez źródlanej wody,

Która z fontanny dawnej po Rzymianach,
Rzadkie już perły srebrzyste sypała,
Oboje bowiem byli na kolanach        75
Przed nią, a ona ta fontanna stała

Płacząca... Rzekłem więc: »Czego szukacie
I czemuście tu klękli przed źrodłami?«
Na ten głos obie cudowne postacie
Wyprostowały się mówiąc: »My sami        80

Nie wiemy czemu u zrzodeł tej wody
Schylamy kolan, nie mając ni dzbanka,
Ani potrzeby picia i ochłody,
Ani trzód, jako gdzieś Samarytanka«.