Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/636

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co czeskich, ruskich, gdy napotka w gminie,
Bierze i sobie na carskich przeludnia —
A ciebie, ciebie, Polsko, formy trzema
Przykryto, Bogu kłamiąc, jako Kain,
Iż życia więcej pod formami niema,
Że się zapadły i obszary krain — —

Ale Bóg spyta — On, co sam jest celem
I życiem — kto tu pustych form czcicielem?

Niejeden do was faryzeusz rzecze:
«Bezformalnego niema nic, niestety!»
Tak, lecz «niestety», więc już formie przeczę,
Więc chcę, by środkiem była mi do mety,
Więc jej używam ja, nie mnie używa;
Więc poco cel mój, Boga, mi zakrywa?
A Bóg mój żywot jest i zmartwychwstanie,
I to jest wszystek cel, choć przez konanie.

Wiem, że i naród formy miewa różne,
Jak człowiek szaty świetne i podróżne,
Lecz wiem, że, formę gdy zdejmiesz z narodu,
To jeszcze będzie walczył wieki całe
O te, co w życiu ma, formy dostałe —
A wiem, że, cesarz gdy bezdzietnie skona,
Cała historja cesarstwa skończona!
Że i minister czasem lub wikary
Cesarstwo z sobą wywleka na mary...

Bo jest to forma tylko, co używa,
Śmiertelną będąc, życiem żyjąc obcem,
Gdy ja chcę formy użyć, jak ogniwa
W łańcuchu dziejów, lub granicy z kopcem;
Gdy ja, co wolno mi, chcę wiedzieć pierwéj,
By, co nie wolnem, na boku zostało
Jako wyjątek, jak konieczność przerwy,
Jak ta osobność, którą zowią: ciało.
Duchem ja idę przez ciała foremność,
Bo tylko względem światła bywa ciemność —
Lecz światło nie jest względnym cieniu brakiem.
Nie-Moskal nie jest już przeto Polakiem —
I nie chcę, abym, co nie wolno, wiedział,
By to, co wolno, wyjątkiem zostało[1];
U mnie jest wolność grunt — niewola przedział,
U mnie duch treść jest, pozorem jest ciało.
————————————
Kobieto, która z harmonijnem łkaniem
Przed Matki Boskiej klękasz malowaniem,
Co starła węża głowę bosą nogą,
Małżeństwa formy nie uznawszy celem,
Lecz jako środek, by żyć z przyjacielem,
Jako konieczny dla świata wyjątek, B
rudnego ciągłą rzezią niewiniątek —
Kobieto dobra, miałażbyś ty czoło
Nie dla miłości iść przed ołtarz Pana —
Lecz od małżeństwa, przez zawrotne koło,
Jak niewolnica wlekąc się sprzedana,
Wciąż na niewolę narzekać ojczyzny,
A dzieci uczyć — czego? — tej zgnilizny!...
Gdy zasnął Adam, w sobie miał już żonę,
Nie tę lub ową, poza nim stworzoną,
Lecz jako żebro sercu jego bliską,
Miał ją — a Bóg jej dał byt i nazwisko.
Przeto, nieprawość popełniając prawą[2],
Porzuci ona własną matkę łzawą

  1. Cały nowy kodeks moskiewski dla Królestwa Polskiego jest tem brutalskiem przeprowadzeniem idei państwa, które — bez uszanowania żadnego życia, nawet życia człowieka — stawa się organicznem prawem śmierci. Punktem wyjścia kodeksu tego jest wola osoby (stróża praw), skąd pochodzi, że różnicy przestępstwa i zbrodni niema tam wcale, że więc człowiek, palący cygaro na ulicy, równa popełnia zbrodnię, jak ów, który w temże samem miejscu najświętsze prawo życia bliźniego stanowczo obraził. Obydwa bowiem karę odnoszą za to tylko, iż minęli się z zasadą prawa, przestępując wolę stróża praw. Tym sposobem, zaiste, że zbrodni wcale niema — monopol jej na górze, niżej są tylko przestępstwa. Tak jest z życiem człowieka, a cóż dopiero z życiem narodu! Idea polska w Słowiańszczyźnie pracuje właśnie że przeciwnie, bo nad człowieka zmartwychwstaniem, nad uznaniem punktu wyjścia w prawie od najświętszego prawa życia narodu, jako nierozdzielnie z człowieka życiem złączonego i wzajemnie je warującego, kodeks karny stanowiąc tym sposobem jako względny do tego, co wolno jest, jako strzegący życia praw, a to, co nic wolno, jako konieczny wyjątek, jako warunek jedynie poczytując. (P. P.).
  2. Nie trzeba sobie wyobrażać, iż to jest wolne dogmatu tłumaczenie. Nie idzie tu albowiem o usprawiedliwienie tego zła społecznego (które dzisiejszy papież tyle razy Polsce już wyrzucał, skoro mu się rodacy przedstawili), nie idzie, mówię, o uniewinnienie rozwodzeń, ale o zatamowanie zwodzeń, a przeto źródła tamtych. Nie idzie, mówię, o to, aby, wykląwszy miłość, zamienić społeczeństwo na algebraiczne równania, z którychby acz najświątobliwszy rezultat wyniknął — w takim razie albowiem nacóż już małżeństwa i familje? — Lepiej zaiste w zakon jaki ascetyczny, albo w amerykańską sektę Miss Anny całą ludzkość zamienić i ulecieć stąd chórami duchów. Ale idzie tu o to, że małżeństwo jest wyjątkiem dla osób, duchowo z sobą połączonych, że jest jakoby przyzwoleniem, ażeby żyli społem w ciele ci, którzy pierwej duchem żyją społem: jest to zatem środek, nie zaś cel. Mniej szerokie pojęcia małżeństwa doprowadzają do zamienienia tego węzła na kompanję kupiecką, a w następstwie do zlekceważenia familji (to jest rodu), do uczynienia jej zależną od administracyjnych ewolucyj i do uważania tych to duchownych organizmów za czczy wymysł, jak to gdzie indziej spotykamy. Zstępując w organizm narodu uciśnionego, który na wewnętrznych tylko węzłach dobrej woli (a więc na wolności poczuciu, nie na niewoli rękojmiach opiera się), musiałemci od zawiązku familji rozpoczynać. — Nieprawością prawa nazywa się tu opuszczenie rodziców dla męża albo żony, które usprawiedliwia tylko miłość, a które też, nie wiem, czy bez onej okupićby mogło tę niewdzięczność. (P. P.).