Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

posuniętą bystrością umysłu i nie zbywało mu na przebiegłości, uznał przecież zamiar swój za niepodobny do wykonania. Teraz pragnął tylko chwilę porozmawiać z towarzyszem niedol, by w jego osobie pogodzić się z ludzkością, na którą poprzednio tak straszne rzucał pociski.
Cauvignac wchodząc do więzienia Canollesa, czekał najprzód ze zwykłą swą ostrożnością, aż póki dozorca nie oddali się; poczem, widząc, że drzwi szczelnie zamknięto, zbliżył się do Canollesa, który, jakeśmy już powiedzieli, postąpił ku niemu kilka kroków i serdecznie ścisnął go za rękę.
Jakkolwiek wcale to nie było w porę Cauvignac nie mógł się przecież powstrzymać od mimowolnego uśmiechu, na widok owego wytwornego młodzieńca, tak głośnego z odwagi, miłostek i wesołego humoru, którego już dwukrotnie spotykał w położeniu zupełnie różnem od teraźniejszego, raz kiedy był wysłany z poselstwem do Nantes, a drug kiedy go uprowadzono do Saint-George. Prócz tego, przysło mu na myśl chwilowe przywłaszczenie sobie jego imienia i błąd, w jaki z tego powodu wprowadził księcia d‘Epernon. Jakkolwiek smutne było więzienie, wspomnienie przecież przeszłości tak było przyjemne, że na chwilę kazało zapomnieć o teraźniejszości.
Baron na pierwszy rzut oka poznał gościa i również przypomniał sobie, że miał sposobność widzenia się z nim w dwóch wyżej wspomnianych okolicznościach, a myśl, że Cauvignac był dla niego kiedył zwiastunem pomyślnych wiadomości, powiększyła w nim współczucie i boleść nad losem nieszczęślwego, tem bardziej, że wiedział, iż ocalenie swoje winen był nieodwołalnej jego śmierci, na samą tę myśl, więcej doznawał wyrzutów sumienia, niż gdyby rozmyślną zbrodnię popełnił.
— No i cóż, baronie — rzekł Cauvignac — co mówisz o naszem położeniu? Jest ono niekoniecznie godne zazdrości, o ile mi się zdaje...
— Tak, jesteśmy więźniami i Bóg wie jeszcze, kiedy stąd wyjdziemy — odpowiedział Canolles, z największą spokojnością, chcąc wzbudzić nadzieję i osłodzić ostatnie chwile nieszczęśliwego.
— Kiedy stąd wyjdziemy?... — powtórzył Cauvignac — oby Bóg, którego pan wezwałeś, raczył w nieograniczonem miłosierdziu swojem, oddalać jak najwięcej ten dzień