Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiedz, że brat jest jej bardzo wdzięcznym za uczucie, które nią powodowało w danym razie. Castorin, osiodłaj konie.
Po tych słowach Canolles wrócił do pokoju wicehrabiego, który był już całkowicie ubrany, lecz wciąż jeszcze drżący i blady. Dwie świece paliły się na kominku.
Canolles z wielkim żalem spojrzał na alkowę, a szczególniej na stojące tam dwa łóżka, z których jedno zdradzało lekkie dotknięcie ciała.
Wicehrabia śledził to spojrzenie i spostrzegłszy cel jego, zarumienił się.
— Ciesz się, panie wicehrabio, jesteś zwolniony ode mnie przez całą resztę drogi. Wyjeżdżam w sprawie króla.
— I kiedyż to?... — zapytał wicehrabia głosem wciąż jeszcze niepewnym.
— Natychmiast; jadę do Mantes, gdzie, o ile się nie mylę, dwór przebywa.
— Żegnam pana — rzekł młodzian, siadając i nie śmiąc podnieść oczu na towarzysza.
Canolles zbliżył się do niego.
— Zapewne już pana więcej nie zobaczę — rzekł głosem, w którym przebijało wzruszenie.
— Któż to wie — odrzekł wicehrabia, starając się uśmiechnąć.
— Przyrzecz pan jedno człowiekowi, który wiecznie zachowa pamięć o tobie — rzekł Canolles, a dźwięk tego głosu nie pozwalał wątpić o prawdziwości słów jego.
— Cóż takiego?...
— Że będziesz pan czasami myślał o nim.
— Przyrzekam.
— Bez... gniewu?
— Bez.
— Czem pan potwierdzasz swoją obietnicę?...
Wicehrabia podał mu rękę.
Canolles wziął tę drżącą rękę z zamiarem uściśnienia jej w swojej, lecz mimowolnym ruchem przycisnął ją silnie do swych ust i wybiegł z pokoju, szepcząc:
— O! Nanono, Nanono! Czyż będziesz mogła kiedykolwiek wynagrodzić mi to, co dziś przez ciebie tracę!...