Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź pan, a gdy okażesz dowody, ja wtenczas z moimi wystąpię.
Pan d‘Epernon nie wyszedł, ale wybiegł, i nie zwolnił kroku, aż w pokoju Nanony.
— I cóż, mój drogi książę mi przynosisz.
— Właśnie też o tem teraz czas myśleć; królowa jest wściekła.
— Z jakiej przyczyny powstał ten gniew Jej Królewskiej Mości?
— Okazuje się, że ty, albo ja sam zrobiliśmy komendantem twierdzy Vayres tego Richona, który bronił się, jak lew, i zgubił nam pięciuset ludzi.
— Richon? — powtórzyła Nanona — nie znam go.
— A, niech mnie djabli wezmą, jeśli nie pierwszy raz o nim słyszę.
— To powiedz wręcz królowej, że się myli.
— A jeżeli to ciebie pamięć zawodzi?
— Zaczekaj książę, nie chcę sobie mieć nic do wyrzucenia, zobaczę i powiem ci.
Nanona weszła do swego tajnego gabinetu, zajrzała w regestr pod literę R, lecz nie było w nim wzmianki o patencie Richona.
— Spiesz się, książę, oświadcz królowej, że napewno jest w błędzie.
Pan d‘Epernon w mgnieniu oka przebył odległość z domu Nanony do ratusza Libournu.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł do królowej z powagą — jestem niewinny zbrodni,którą mi zarzucasz; patent pana Richona musiał być wydany przez ministrów Waszej Królewskiej Mości.
— To więc moi ministrowie podpisują „d‘Epernon“ — odpowiedziała królowa cierpko.
— Jak to być może?
— Tak, nie inaczej, bo to nazwisko znajduje się na patencie Richona.
— To być nie może — wymówił książę tonem niepewnym człowieka, zaczynającego wątpić o sobie samym.
Królowa wzruszyła ramionami.
— Skoro pan utrzymujesz, że tak być nie może, czytaj więc.
I podała mu papier leżący na stole, na którym dotąd rękę opierała.