Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdziwił się też niewypowiedzianie, ujrzawszy zmienioną postać swoich wojowników.
Ludzie ci rzucali niespokojne i ponure spojrzenia na armję królewską i cichy szmer powstawał w szeregach
Richon nie żartował pod bronią, a tembardziej jeszcze nie pojmował żartów tego rodzaju.
— Hola! kto tam mruczy? Kto tu nie kontent?... — zapytał, zwracając się ku tej stronie, w której wzmagała się wrzawa.
— Ja!... — oderwał się żołnierz, śmielszy od innych.
— Ty?
— Tak jest, ja.
— Chodź tu i odpowiadaj!
Żołnierz wystąpił z szeregu i zbliżył się do dowódcy.
Czgo ci nie dostaje, że się skarżysz? — zapytał Richon, patrząc bystro w oczy zuchwała.
— Czego mi nie dostaje?
— Tak jest, na czem ci zbywa? Czy odbierasz swoją rację chleba?
— Tak jest, kapitanie.
— Swoją rację mięsa?
— Tak jest, kapitanie.
— Masz złą kwaterę?
— Nie.
— Może ci żołd zalega?
— Nie.
— Czego więc chcesz,czego żądasz i co znaczy to narzekanie?
— To, że się bijemy przeciw naszemu królowi, a to przykro żołnierzom francuskim.
— Więc żałujesz służby Jego Królewskiej Mości?
— Tak jest.
— I chcesz się wrócić do armji królewskiej?
— Tak, panie — odpowiedział żołnierz, zwiedziony spokojnym tonem Richona, rozumiejąc, że wszystko się skończy na oddaleniu z szeregów Kondeuszowskich.
— Dobrze — odrzekł Richon, chwytając go za pas rzemienny — ale ponieważ pozamykać kazałem wszystkie bramy twierdzy, musisz się więc udać do obozu królewskiego jedyną drogą, jaka pozostaje.
— Jaką?— zapytał żołnierz z przestrachem.