Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I porwawszy młodą kobietę w ramiona, pobiegł z nią wpodziemie; ludzie jej udali się za nim.
Sierżant stał na dawnem miejscu z pochodnią w ręku.
Jego dwaj towarzysze gotowi już byli strzelać w grupę ludzi, wśród których stał nasz stary znajomy Pompée.
— A! panie baronie — zawołał powiedz swoim żołnierzom, że jesteśmy właśnie tymi ludźmi, których pan oczekiwałeś. Niech djabli porwą! nie można przecież tak żartować z przyjaciół...
— Pompée — rzekł Canolles — oddaję ci w opiekę pannę de Lartigues. Wiesz, kto mi za nią swym honorem zaręczył; ty mi zaś głową za nią odpowiadać będziesz.
— Odpowiadam, odpowiadam za wszystko — odrzekł Pompée.
— Canolles! ja cię nie opuszczę — zawołała Nanona, zawieszając się na szyi barona. Obiecałeś wszędzie iść ze mną.
— Obiecałem bronić twierdzy Saint-George, dopóki choć jeden kamień pozostanie i słowa danego dotrzymam.
I, nie zważając na krzyk, płacz i błaganie Nanony, oddał ją w ręce Pompéego, który uprowadził ją przy pomocy kilku służących wicehrabiny de Cambes i jej własnych kobiet.
Canolles śledził przez chwilę oczyma to miłe widziadło, w oddaleniu jeszcze wyciągające ku niemu ramiona. Lecz nagle przypomniał sobie, że gdzieindziej go oczekują i rzucił się na schody, wołając na sierżanta i żołnierzy, by za nim spieszyli. Vibrac stał w jego pokoju, blady, z odkrytą głową, ze szpadą w ręku.
— Komendancie — zawołał, spostrzegając Canollesa — nieprzyjaciel w twierdzy.
— Wiem.
— Cóż robić?
— Śliczne pytanie! Umierać!
Canolles wybiegł na podwórze.
Na drodze znalazł topór i porwał go.
Podwórze zapełnione było nieprzyjaciółmi. Sześćdziesęciu ludzi z garnizonu starało bronić wejścia do mieszkania Canollesa. Ze wszystkich stron słyszano krzyki i wystrzały; to znaczyło, że się biją wszędzie.
— Komendant! komendant! — wrzasnęli żołnierze, spostrzegłszy Canollesa.