Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam szczególne, mnie tylko samemu wiadome środki, za pomocą których działam.
— A gdzież są twoi ludzie, kapitanie.
— Są tu; zobaczysz Wasza książęca mość, co to za świetny oddział, pod względem moralnym szczególnie; wszystko ludzie ze znaczeniem; hołoty niema.
Książę de la Rochefoucault zbliżył się do okna i w samej rzeczy ujrzał na ulicy podwładnych Cauvignaca, różnego wieku, stanu i wzrostu, uszykowanych w dwa rzędy, pod dowództwem Ferguzona, Barrabasa, Carrotelle‘a i dwóch ich towarzyszy we wspaniałych ubiorach. Wszyscy ci ludzie więcej do bandy rozbójników, niż do oddziału żołnierzy podobni byli.
Jak oświadczył Cauvignac, wszyscy byli obdarci, lecz uzbrojeni wybornie.
— Czy odebrałeś pan rozkazy, tyczące się twych ludzi?... — spytał książę.
— Rozkazano mi zaprowadzić ich do Vavres; czekam tylko potwierdzenia tego rozkazu przez Waszą książęcą miść, aby oddać mój oddział panu Richon, który na to czeka.
— A pan nie zostaniesz z nimi w Vayres?
— Ja, mości książę, mam zawsze zasadę nie zamykać się między czterema ścianami, kiedy mogę być wolnym, jak powietrze. Zrodziłem się do życia patrjarchalnego.
— Dobrze! udaj się, gdzie chcesz, lecz swych ludzi odpraw do Vayres.
— Lecz, mości książę — rzekł Cauvignac — co robić będą moi ludzie w twierdzy, kiedy tam jest już przeszło trzystu.
— Bardzo jesteś ciekawy, kapitanie.
— Nie z ciekawości, ale zobawy.
— A czego się obawiasz?
— Lękam się, by ich na bezczynność nie skazano; a szkodaby było, bo źle bardzo czyni ten, co dobrej broni rdzewieć dozwala.
— Bądź spokojny, kapitanie, nie zardzewieje; za tydzień ludzie twoi bić się będą.
— I mogą zostać zabici?
— To prawda; lecz czy masz, kapitanie, sposób, by ich od ran uchronić?